Podróż sentymentalna do krainy dzieciństwa - miejsca, zapachy, co było a nie jest, powidoki, dziennik, to nie są te same miejsca, te same emocje, które były mi znane z dzieciństwa, nie dokumentuję, przywołuje wspomnienia, co przywołuje te uczucia...
Odkąd pamiętam w domu mojej babci był pies. Piękny czarny owczarek niemiecki o imieniu Pirat. Był cudownym towarzyszem zabaw, najlepszym obrońcom i wiernym przyjacielem.  
Sama nie wiem dlaczego, ale moje dzieciństwo kojarzy mi się z ziemniakami. Ziemniaki były na co dzień i od święta. Po prostu były stale.
Dawny chodnik, inny niż obecne kostki. Zabawa w nienadeptywanie na pęknięcia i łączenia. Ta tutaj znajduje się na terenie dawnego młyna Greno, w którym pracował tata. A do którego często z nim jeździłam. Gdy trafiałam na dzień, w którym koleżanka nie wychodziła z jakiegoś powodu na dwór, żeby się bawić - spędzałam na tym chodniku cały dzień. Tata pracował tuż obok i zerkał na mnie co jakiś czas przez okno. 
Dziadkowie mieli działkę, na której często spędzaliśmy cały dzień. Dorośli pracowali - przekopywali ziemię, siali, sadzili, zbierali plony. My, dzieciaki hasaliśmy gdzie chcieliśmy. Pod koniec dnia tata brał Pirata - psa mojej babci - i szliśmy "na spacer do torów" (tak to nazywaliśmy). Chodziło o tory kolejki wąskotorowej, które przebiegały jakiś kilometr od terenu działki. Popołudniami przejeżdżała tamtędy kolejka z dużą ilością wagonów. Kolejarz zawsze gwizdał na nasz widok.
Gdy moja mama była mała - dziadek wykonał z blachy i drewna stojak na choinkę. Mój tata też nam taki zrobił. Był u nas od zawsze. Bardzo ciężki, solidny. Mam go do dziś.
Tata z pracy najczęściej wracał późnym wieczorem. Ten widok przypomina mi ten moment, gdy wchodził do mieszkania. Ta sama klatka schodowa, lustro w dokładnie w tym samym miejscu. Ten widok kojarzy mi się też z innym wydarzeniem. Z wizyta Księdza po kolędzie. Gdy byłam dzieckiem, to zawsze było wielkie wydarzenie. Tego dnia wszyscy nasi sąsiedzi z klatki wychodzili na korytarz i często po kilka godzin czekaliśmy na księdza, który najpierw odwiedzał inne klatki w bloku. Dzieciaki bawiły się ze sobą i "chodziły na zwiady" gdzie już dotarł nasz wyczekiwany gość. Sąsiedzi plotkowali. Cały rok czekałam na ten dzień.
Tata pił gorzką, czarną, fusiastą herbatę. Pamiętam jej gorzki smak. I intensywny zapach, który rozchodził się po całym domu. Zawsze w szklance na spodeczku. Później drucianym lub wiklinowym uchwycie. 
Poranek, gdy tata krzątał się po kuchni. Wręcz słyszę gwiżdżący cicho czajnik szybko wyłączany przez tatę, żeby nie narobił hałasu i nie pobudził nas wszystkich. Czuję zapach papierosów  Popularne - bo tata dużo palił. I szuranie taboretu po gumoleum. Potem dołączała mama. Rozmowy szeptem, szelest papieru, w który mama zawijała tacie kanapki do pracy. Każdy ranek wyglądał dokładnie tak samo...
Mocna gorzka kawa. Tylko w szklance. Mielona w tradycyjnym młynku. Tylko tata pił w naszym domu kawę. Ale kawę lubiła też moja babcia i ciocia (siostra taty). Ciemną, gęstą, gorzką i aromatyczną... 
Czekolada Jedyna. Ulubiona mojej mamy i najczęściej kupowana przez tatę.
Na każdą okazję i bez okazji tata przynosił mamie kwiaty. Potem stały w wazonie na ławie tak długo, aż zeschnięte zaczynały się kruszyć. 
Gdy byłam dzieckiem, wszystkie imprezy rodzinne spędzaliśmy w domu mojej babci. Chodziliśmy najczęściej jeszcze przed śniadaniem. I wracaliśmy po kolacji. Wracając było bardzo ciemno. Tylko latarnie lekko oświetlały drogę. A ja zazwyczaj szłam za rękę z tatą. Rodzice cała drogę o czymś rozmawiali, ale ja rzadko ich słuchałam. Lubiłam patrzeć pod nogi, obserwować zmieniający się świat pod moimi nogami, tańczące światła i cienie. Często nawet nie zauważałam kiedy docieraliśmy na miejsce.
Gdy byłam mała po każdym deszczu przed naszym blokiem tworzyły się kałuże. Czasem mniejsze, bo asfalt był stary i bardzo dziurawy. Ale przy większej ulewie taka kałuża ciągnęła się niemalże wzdłuż połowy bloku.  Tata wtedy mówił, że nasz maluszek - Fiat 126p - to amfibia.
Mój tata nie żyje już prawie 20 lat, a ja wciąż widzę go siedzącego na tych schodach i palącego papierosa. Kiedyś razem z mamą, po cichu przed wszystkimi wykupiłyśmy sobie wycieczkę do Lichenia. Były takie wycieczki za 20 zł, gdzie w połowie trasy wszyscy uczestnicy wycieczki byli częstowani obiadem i namawiani na jakieś super produkty po mega promocyjnej cenie. Postanowiłyśmy pojechać nie mówiąc nic nikomu. Tylko, że w pośpiechu mama zamknęła dom na zamek, do którego tata zgubił klucz. I gdy tata wrócił z pracy, nie mógł dostać się do domu... Czekał więc na nas na klatce paląc papierosa. Nie był zadowolony...
Odkąd sama prowadzę dom choinkę ubieramy na samym początku adwentu. Wręcz odwrotnie od tego jak to wyglądało wtedy, gdy byłam dzieckiem. Mój tata nie lubił ubierania choinki przed świętami. Najczęściej stroiliśmy ją dzień przed Wigilią. Tata zawsze mówił, że taka postawiona wcześniej - opatrzy mu się i święta tracą ten wyjątkowy klimat. 
Tata kojarzy mi się z samochodem. Mieliśmy białego "malucha" (Fiat 126p), którego mój tata sam złożył w Polmozbycie, w którym wtedy pracował. Ten samochód zjeździł z nami całą Polskę. Tata uwielbiał wakacje "objazdowe". Czasem po prostu przychodził z pracy i mówił - pakujcie się, jutro wyjeżdżamy. Od logistyki była mama. Ale wakacje planował tata. Zazwyczaj nigdzie nie zagrzewaliśmy miejsca zbyt długo. Jechaliśmy tu, po kilku dniach przenosiliśmy się gdzieś dalej. Dojazd z punktu A do punktu B zajmował kilka dni, a powrót kolejne kilka, bo nigdy nie wracaliśmy tą samą trasą. 
Ten widok przypomina mi ciepłe letnie wieczory, gdy cała Polska zasiadała przed telewizorem bo właśnie transmitowano mecz piłki nożnej Polska vs ktokolwiek. Pamiętam, że zawsze z tatą oglądaliśmy przeżywając każdy strzał, podanie i rzuty wszelakie. A gdy polski piłkarz strzelił gola - okrzyki radości rozchodziły się po całym osiedlu echem.
Pasjans - gra karciana którą nauczył mnie tata. Rozkładał go dla rozrywki po kilka, a może nawet kilkanaście razy dziennie. Z dwóch talii kart, żeby dłużej trwała zabawa. I prawie nigdy mu nie wychodziły, nawet mimo tego, że strasznie w nich oszukiwał. Chował karty pod łokciem, kombinował. I śmiał się, jak go na tym przyłapywaliśmy.
Widok z okna gdy wracaliśmy z wakacji. Mieliśmy białego fiata 126p. I mieściliśmy się w nim cała rodzinką. Moi rodzice, ja i mój brat. A także masa ubrań, namiot czteroosobowy, cztery dmuchane materace, mała butka gazowa i zestaw turystycznych garnków z czajnikiem. Kubeczki, talerze i sztućce. Ściereczki, ręczniki i pościel dla każdego z nas. Nie mam pojęcia jak się mieściliśmy, ale tak spędzaliśmy każde wakacje.. 
Mój tata miał gęste ciemne włosy. Szybko mu rosły, ale nigdy nie chodził do fryzjera. Mama nie lubiła gdy chodził, bo zawsze źle go obcinał. Więc sama to robiła. W kuchni na środku stał taboret. I tata siedział na nim w z ręcznikiem na plecach. Dookoła na podłodze leżały rozłożone gazety. A ja słyszałam tylko ciche skrzypnięcia nożyczek.  Początkowo spadały na podłogę włosy ciemno brązowe. Potem przeplecione srebrnymi pasmami.  Z czasem już prawie same białe...
Ten słoik zawsze będzie mi się kojarzył z latem, działką i mleczami rosnącymi wzdłuż siatki. Ze słynnymi sekretami, które kochałam tworzyć z roślinek i kawałków szkła. I z podjadanym prosto ze strączków zielonym groszkiem. A gdy wracaliśmy już do domu tata zawsze zatrzymywał w pobliskiej lodziarni i kupował nam lody. Czasem zwykłe w wafelku. A czasem desery w takiej malutkiej plastikowej miseczce gdzie poza lodami były pyszne słodkie truskawki i bita śmietana. 
Każdej jesieni wybieraliśmy się rodzinnie do lasu na grzyby. Nasza czwóreczka i moja babcia. Tata z babcią znali się na grzybach. Reszta zbierała co popadnie, potem i tak oni dokonywali selekcji i wyrzucali co się nie nadawało. Do dziś pamiętam niektóre ścieżki. I jeden zagajnik z wielkim karmnikiem dla saren, który uwielbiałam.

Więcej...

Back to Top